szukaj zwrotu:       szukaj w:
wybrano:
dział - Niemowlę (pielęgnacja niemowlaczków, karmienie piersią, rozwój, wychowanie, choroby tfu tfu, itp)
temat - O lekarzach


Dodaj nowy wpis      Powrót do wybranego działu      Powrót do strony głównej forum
Strona 1 - 1, 2, 3, następna
Napisano: Treść:
Jagoda
2005-01-25
Email
Dziewczyny, chcę Wam zaproponować, żebyśmy porozmawiały o lekarzach. Natchnęły mnie do tego przygody Agaty z pediatrami. Proponuję ten temat, by każda z nas mogła się wyżalić czy też przestrzec przed kimś albo po prostu opisać jakąś sytuację. W Polsce pacjent z lekarzem nie rozmawia. On go wysłuchuje, a potem bardzo często nie stosuje się do zaleceń. Myślę, że dlatego, że jeden drugiego nie rozumie. Wzajemnie złe nastawienie i już. W takiej sytuacji dialog nie jest możliwy, a lekarz, jeśli ma dobrą wolę, może tylko spróbować "wyczuć pacjenta". Pewnie, ze wśród lekarzy są "ludzie i parapety" (niektórzy mówią, że jeszcze "wózki widłowe"), dobrze byłoby tych gorszych w jakiś sposób eliminować. Nie obawiajcie się, że mnie czymś urazicie, piszcie otwarcie. Liczę na to, że się sporo nauczę :), ale będę na pewno ripostować :). Z mojej strony chcę Wam opowiedzieć 3 historyjki, jakie mi się przydarzyły, o tym, czy w każdej sytuacji lekarz ma obowiązek być na zawołanie pacjenta. Ponieważ nie można wstawiać akapitów, a takie długie wypowiedzi źle się czyta, wpiszę je w osobnych postach.
Jagoda
2005-01-25
11:35:13
Email
Historia nr 1. Było to w połowie moich studiów - moja mama dostała silnego i długotrwałego krwotoku z nosa, straciła tyle krwi, że ciśnienie spadło jej tak bardzo, że istniało zagrożenie życia. W środku nocy, a moja mama powiedziała, że do żadnego szpitala nie pojedzie (na szczęście nie straciła przytomności). To, co trzeba było zrobić, to podać kroplówkę. Wysłałam brata do lekarza, który mamę leczył prywatnie, i do apteki - w aptece prywatnej po prostu nie otwarto drzwi, a lekarz mojemu bratu nawtykał, powiedział, że jest pijany albo naćpany, że wezwie policję, jeżeli on nie odejdzie. Dopiero wtedy mama zgodziła się na wezwanie pogotowia i wylądowała na prawie miesiąc w szpitalu. Lekarz zachował się niegodnie, ale teraz wiem, że lepszym pomysłem była próba kupienia butelki soli fizjologicznej (jest bez recepty) niż wołanie lekarza.
Jagoda
2005-01-25
11:35:59
Email
Historia nr 2 Inna sytuacja zdarzyła mi się w czasie stażu podyplomowego - człowiek nie ma pełnego prawa wykonywania zawodu, ale np. w sytuacji zagrożenia życia musi działać i odpowiada jakby je miał. Byłam wtedy na randce z moim przyszłym mężem, taki miły dzionek, słoneczko świeci... Telefon, dzwoni mama, że sąsiadka ją zawołała, bo wymiotuje krwią, pogotowia nie wezwie, lekarza z przychodni też nie, a w ogóle, to chce, żebym ja przyszła. Proszę, mówię, tłumaczę mamie, że ma natychmiast wezwać pogotowie, a moja mama - nie! Skończyło się na tym, że taksówką jechałam do domu, po drodze w aptece kupiłam 2 butelki soli fizjologicznej (nauczona poprzednim doświadczeniem miałam w domu zestawy do przetoczeń i wenflony) i pognałam do sąsiadki. Dopiero po podłączeniu kroplówek wezwałam pogotowie, wykłócając się z rejestratorką o karetkę z lekarzem.
Jagoda
2005-01-25
11:36:51
Email
Historia nr 3 Trzecia sytacja zdarzyła mi się w połowie ciąży - właśnie wylądowałam na zwolnieniu z powodu zagrażającego porodu przedwczesnego. Zadzwoniła do mnie żona dobrze znanego mi, starszego i schorowanego pacjenta (telefon podał jej mój kolega z pracy, nie przyjmuję prywatnie), prosząc o obejrzenie męża i przyjęcie go do szpitala, bo ma gorączkę, bardzo kaszle i w ogóle ledwie zipie. Nie pomogło tłumaczenie, że jestem na zwolnieniu i nie dość, że nie wolno mi chodzić do pracy, to nawet jeśli tam pójdę, nie wolno mi wykonywać żadnych czynności lekarskich. Prosiłam ją, żeby zabrała męża do Izby Przyjęć mojego szpitala, ale ona doskonale wiedziała, że mąż zostanie odesłany do leczenia w rejonie, a bardzo chciała, żeby poleżał konkretnie w tym szpitalu. Po 20 minutach dyskusji postawiłam na swoim, nigdzie nie jeździłam, a potem dowiedziałam się, że ów pacjent przeleżał infekcję w domu, dostał antybiotyk od lekarza rodzinnego i mu przeszło. Jego żona jest nadal na mnie obrażona.
sylwia
2005-01-25
12:51:54
Email
masz trudny zawod dosłownie i w przenośni!! pozdrawiam
sylwia
2005-01-25
12:58:51
Email
ja jak do tej pory dobrze trafiałam u lekarzy, zwłaszcza onkologa, gdy karmiąc małego wyczułam guzek, który na szczęście okazał się zatkanym kanalikiem mlekowym, ale dmucham na zimne i poszłam do onkologa. Twoja historia z krwotokiem przypomniała mi, ze kiedys we wczesnej młodości rowniez w nocy pojechałam do szpitala. zemdlałam jak zobaczyłam jak kawał bandaza pani doktor wepchnęła mi do nosa i była niezadowolona, ze ja obudzono. no cóz, wytłumaczyłam sobie, wszyscy jesteśmy tylko ludzmi. nie przejmuj się, to problem sąsiadki, ze sie gniewa a nie TWÓJ!!! duża buźka.
Jagoda
2005-01-25
13:21:15
Email
Sąsiadka się nie gniewa, sąsiadka jest wdzięczna :). Gniewa się żona pacjenta (pacjent nie), ale to rzeczywiście jej problem. Zawód jest trudny, ale mnie się podoba. Czasem tylko mam ochotę krzyknąć: pozwólcie mi wreszczie być normalnym człowiekiem! Nawet nie wiecie, jak trudno lekarzowi pójść do lekarza i uzyskać poradę... Powiedziałam ostatnio pediatrycy małej, że ja wolę własnego dziecka nie leczyć, bo nie potrafię być obiektywna. Popatrzyła na mnie jak na wariata.
sylwia
2005-01-25
13:35:08
Email
źle przeczytałam, zona pacjenta, a nie sąsiadka. pediatra mojego brzdąca na mnie juz w progu chuzia na lisa, bo ona uwaza, ze nauczycielki zawsze ja pouczają, a ona ma 20 lat praktyki, wiec mnie juz na progu próbuje ustawić, ale ja jestem nauczycielka "frik", więc mnie to nie bierze. Lekarz i nauczyciel maja cos jednak wspólnego - powołanie, bez tego ANI rusz.
Isia
2005-01-25
13:44:40
Email
To fakt, są lekarze i konowały! Ja pamiętam taką sytuację z grudnia ubiegłego roku, kiedy moja babunia ( dziś już świętej pamięci) nagle się rozchorowała. Nie wstała z łóżka, zero pracy błędnika, bełkot itp. Przyszedł lekarz mieszkający po sąsiedzku. Po zvadaniu babci wyjechał z hasłem "rozmiękczenie mózgu". Po tomografii w szpitalu wyszedł zawał mózgu- ALE JAK TO BRZMI!!!! NIe chcę nawet wspominać tamtego okresu, myśl o śmierci babci 4 miesiące później nadal boli...
Isia
2005-01-25
13:47:53
Email
Do dziś mam dreszcze na wspomnienie tekstu "ROZMIĘKCZENIE MÓZGU"! Cholerny konował!!!!!!!!
Jagoda
2005-01-25
15:55:54
Email
Lekarze rzeczywiście nie lubią nauczycielek, trudno się je leczy, bo się nie słuchają. Podobnie trudno leczy się lekarzy. Jeszcze jedna wspólna cecha: ani jedni, ani drudzy nie lubią być pouczani, to oni pouczają. Isia, rzeczywiście nie ma takiego rozpoznania "rozmiękczenie mózgu", są natomiast ogniska rozmiękania w mózgu, dające takie objawy, jak udary mózgowe. Myślę, że lekarz nie wiedział, jak powiedzieć o rozpoznaniu - takie objawy sugerują udar. Może nie chciał Was przerazić, za to obraził.
Agata
2005-01-25
16:48:09
Email
No to ja też się dopiszę. To swięta racja że są lekarze prawdziwi z powołania i konowały. Sama osobiście trafiałam więcej na tych pierwszych. Do takich prawdziwych lekarzy z powołania mogę zaliczyć moją gin - która prowadziła mi ciążę i odbierała poród. Od początku do końca polegałam tylko na niej. Od pierwszej wizyty u niej nabrałam do niej ogromnego zaufania (to chyba tak jak z miłością od pierwszego wejrzenia...albo jest albo jej niema). W każdym bądź razie świadomość tego, że w każdej chwili mogę do niej zadzwonić po poradę bardzo dużo mi dawała. Piszę zadzwonić, bo owa pani gin mieszka w mieście oddalonym od mojego o ponad 120 km. i tylko raz w tygodniu przyjeżdzała tutaj do swojego prywatnego gabinetu. Z drugiej strony plusowało u niej to, że pracowała w dobrej klinice położniczo-ginekologicznej, co u mnie miało duże znaczenie w związku z zagrożoną ciążą. Wiem napewno, że jeśli będę znów w ciąży to pójdę tylko do niej. Właściwie to jej zawdzięczam to, że mam zdrową córeczkę, że wogóle ją mam...bo były kłopoty z zajsciem w ciąże. Przypomina mi się jeszcze jedna sytuacja. W 2001 roku miałam bardzo poważny wypadek samochodowy. Wszyscy, którzy widzieli jak wyglądało moje auto po wypadku byli zdziwieni jaki cudem przeżyłam.Z momentu wypadku niewiele pamiętam. Pamiętam jednak lekarza, który był w karetce i zajmował się mną. Po przybyciu do szpitala, wezwał chirurga do mnie, aby mnie pozszywał - miałam rozcharatane nogi. Wyobraźcie sobie, że po jakimś czasie...kilkunastu minutach chirurg nadal nie przychodził, a lekarz z karetki dzwonił po niego już po raz któryś. W końcu tak się wkurzył, dosłownie przeklinał tego lekarza że nie przychodzi i sam zaczął mnie szyć. I wiecie kiedy przyszedł chirurg....jak ten lekarz dosłownie kończył szyć moją nogę. Bardzo mile go wspominam, bo zajął się mną niesamowicie ciepło. Tak więc mówi się, że są ludzie i ludziska, są lekarze i LEKARZE. Nie ma co wszystkiego generalizować. Niestety żyjemy w chorym systemie opieki zdrowotnej...a to niestety odbija się i na lekarzach i na pacjentach. Powiem Wam szczerze....ZUS pobiera nam chorendalne składki...a ja w większości i tak korzystam z usług prywatnych lekarzy.... Będąc po wypadku i po operacji nogi, miałam przyjść za 2 tygodnie na kontrolę do ortopedy. Zapisując się do niego, rejestratorka powiedziała mi że najbliższy termin ma za 2,5 miesiąca. I jak to pogodzić...ja po operacji mam przyjść na kontrolę za 2,5 miesiąca???? No i niestety, trzeba było iść prywatnie. Mnie akurat stać było na to aby zapłacić te 50 zł., ale co mają powiedzieć ludzie, którzy nie pracują i żyją w biedzie???
sylwia
2005-01-25
17:22:15
Email
Jagódko! aż mi sie miło zrobiło, to znaczy, że jeszcze nie jestem skostniałe ciało pedagogiczne, bo ja się słucham lekarzy. I Boże przed tym mnie uchowaj!!!
Jagoda
2005-01-25
18:33:13
Email
Sylwia - i chwała Ci za to! :)))))))))
Jagoda
2005-01-25
18:37:54
Email
A propos terminów - zapisałam moje dziecię do poradni preluksacyjnej... w marcu. A Zuza będzie miała 6 tygodni w najbliższy piątek. Trzeba chyba znaleźć jakiegoś ortopedę prywatnie...
Kamila
2005-01-26
11:54:22
Email
Temat rzeka... Ciążę prowadziła mi (niby) najlepsza ginekolog w mieście), oczywiście prywatnie. Każda wizyta 50zł plus USG 60zł... nie małe pieniądze. Ale nic, dla dzidzi warto. W 7. mies. spadałam ze schodów, rozpoznanie-rozwarcie 3cm, ciąża zagrożona, wynik-podszycie szyjki macicy. Wpadam do szpitala, bada mnie 3. lekarzy, pytają jak się czuję itd., więc mówię, że rano boli mnie brzuch, ale jak się juz rozchodze to mija... oni w śmiech. Ja w płacz. Oni z buzią czemu płaczę... Tak do końca to miałam nadzieję, że może nie będzie tego zabiegu... ale był. Nikt nic mi nie mówił, jakie znieczulenie, ile to potrwa, wiedziałam tylko tyle, że zabieg przeprowadzi moja Pani doktor. Podszyli, obudziłam się (o dziwo), za 2. dni wyszłam do domu z zaleceniem, że nie mogę absolutnie chodzić. Nie chodziłam. Po 2. dniach krwawienie. Znowu szpital, znowu bada mnie 3. lekarzy i z pretensjami do mnie, że chodziłam... Mówię, że nie, absolutnie. Śmiech. Ja-płacz. Połozyli, kazali zrobić posiew moczu. Zrobiłam, nie zdążyłam się nawet umyć (tak zawsze kazali sie myć i mocz do badania oddawać przeważnie rano) i poszło do badania. Brzuch mnie nie bolał. Zaczęły się kroplówki... fenoterol+isoptin. Tragedia-objawy, wiadomo jakie. Odwiedza mnie tata i przerazony, dlaczego tak drżę... ja nie wiem, nikt mi nic nie powiedział. No i tak szprycowali mnie tymi kroplówkami dzień za dniem... Po 3. dniach przychodzi do mnie pielęgniarka z wielką strzykawką, mówi, że mam zastrzyk... Pytam się co to jest? Ona, że nie wie! Rozumiecie to??? Pytam, jak to Pani nie wie? Przecież ja jestem w ciązy, jak to Pani nie wie? Zapytała mnie o nazwisko (aby sie upewnić czy to o mnie chodzi...), powiedziałam jej, że nie dam sobiemwstrzyknąć dopóki sie nie dowiem co to jest. Poszła po lekarza, ja w tym czasie za telefon i po męża. Lekarz wpada na salę z buzią, że robię awantury bez powodu, więc ja w płacz, ale akurat wpadł mój mąż... no i już nie było tak wesoło dla lekarza... na ratunek przyjechali też moi rodzice... Lekarz stwierdził, że mam bakterie w moczu, bardzo groźne i musi podac mi antybiotyk. Podali. Wieczorem spotkał mnie na korytarzu i mówi mi, że tak nie załatwia się spraw, że nie powinnam wzywać męża, że to ja powinnam się pytać o swój stan zdrowia... Mówię do niego, że to także jego dziecko i to normalne, że się martwi. On mi na to, że naoglądałam się za dużo filmów... Na drugi dzień wypisałam się na własne żadanie. Nie chcieli oczywiście wydać mi wypisu, ale mąż zrobiła taką awanturę, że nie mieli wyjścia... Pojechała do drugiego szpitala, do Mrągowa, tak jak mnie zbadano, zakazano mi chodzić, a nawet siedzieć... od razu odstawiono antybiotyk. Druga sprawa to taka, że w tamtym szpitalu nie mieli leków!!! Chciałam dostać pod ten antybiotyk Nystacynę (czy jakoś tak-przeciwgrzybiczne) oczywiście nie było, pani doktor kazała mi kupć Actimel... szkoda słow. Na szczęście urodziłam zdrowiutką córcię. Myślicie, że kiedyś będzie lepiej???
Strona 1 - 1, 2, 3, następna

Dodaj nowy wpis      Powrót do wybranego działu      Powrót do strony gwnej forum