szukaj zwrotu:       szukaj w:
wybrano:
dział - Ciąża (zdrowie i samopoczucie w ciąży, przebieg ciąży, wątpliwości, szpitale itp.)
temat - przebieg porodu


Dodaj nowy wpis      Powrót do wybranego działu      Powrót do strony głównej forum
Strona 1 - 1, 2, następna
Napisano: Treść:
Kalina
2005-12-16
Email
Będąc jeszcze w ciązy koniecznie chciałam wiedzieć co się czuje gdy moment narodzin dziecka jest tuż tuż...miałam mnóstwo wątpliwości,czy na pewno będę wiedziała,że już jest czas zbierać się do szpitala,co powinnam zabrać ze sobą no i jak naprawdę przebiega taki poród i co się wtedy czuje...Pomyślałam więc sobie,abyśmy my-mamy które już urodziły,opisały swoje wspomnienia związane z dniem porodu i z samymi narodzinami waszych poiech.Co Wy na to,myślę,że to ułatwi i pomoże przyszłym mamuśkom wyobrazić sobie co je czeka...
Kalina
2005-12-16
11:03:37
Email
Więc jeśli znajdziecie trochę czasu to opiszcie swój poród.Ale dobrze by było,gdyby ten temat był poświęcony wyłacznie relacjom z porodu,bez komentarzy innych i wypowiedzi innych mam na jakiś post.
Goga66
2005-12-16
11:17:53
Email
Mój poród zaczął (a właściwie jeszcze nei zaczął się) w sposób jakiego najbardziej się bałam po informacjach ze szkoły rodzenia. To znaczy : nie odeszły mi wody, nie rozoczęły się skurcze tylko wody zaczęły mi lekko wyciekać. To było w czwartek 3 tyg. przed terminem i półtora dnia zanim trafiłam do szpitala. Pojechałam wieczorem to sprawdzić po tym jak zostawiłam pod sobą mokrą plame w samochodzie na siedzeniu.. Ale w szpitalu odczynniki nie wykazały, że coś wycieka naprawdę. Zrobiłam błąd. W takim wypadku - nie zmieniajcie bielizny lub weżcie ją do plastikowego woreczka, mokrą podpaskę też weźcie ze sobą a same podłóżcie ligninę a nie podpaskę napełnioną chemikaliami. Ja przyjechałam oczywiście w czystych majtkach, z czystą podpaską na której odczynniki coś wykazały, nie wiadomo co - bo chemii tam mnóstwo. Wróciłam do domu ale miałam przeczucie, że lekarka się pomyliła. Mieszkaliśmy kątem u brata, bo mieszkanie było świeżo po remoncie. Następnego dnia (piątek) spakowałam na wszelki wypadek rzeczy. Następnego dnia miałam egzamin w sesji letniej i powiedziałam mu, że ma to wszystko wziąć jeżeli zacznę rodzić w szkole. Uczyłam się do 1.00 w nocy i poszliśmy spać. Około 3.00 obudziłam się z mokrym podkładem. Poszłam do łazienki i stwierdziłam, że raczej to nie mocz ale jakoś prześpię do rana. Po 10 minutach znów byłam mokra ale tym razem z krwią. Już wiedziałam, że trzeba budzić męża. Przydreptał zaspany brat. Egzaminy zdałam 2 po porodzie a pozostałe 6 we wrześniu.
Goga66
2005-12-16
11:39:01
Email
A teraz sam poród: W szpitalu okazało się, że szyjka macicy w ogóle nie jest przygotowana do porodu. Podejrzewam, że sprzątając po remoncie sama pomogłam pęcherzowi płodowemu peknąć i przyspieszyłam poród. Ale to u mnie rodzinne, bo moja mama też podobnie zrobiła - tylko my niestety (mam brata bliźniaka) urodziliśmy się jako wcześniaki w 8-mym miesiącu. No więc najpierw KTG, mąż rozśmieszył personel, bo ułożył się na fotelu w sali porodowej i poszedł spać. Ja też miałam ochotę zasnąć ale pas mi się wpijał nieprzyjemnie w bok. Byliśmy tak niewyspani, że zero emocji :) Ale ja miałam zadziwiająco częste i regularne skurcze co 3 minuty - tylko, że bezbolesne. Po godzinie zmieniły się już w bolesne. Do ręki wbili mi wenflon i kroplówkę z płynem nawadniającym. Na szczęście obeszło się bez oxytocyny, bo szyjka zaczęła sie powoli rozwierać. A więc moczyłam się i w wannie (to dobre - jak miałam skurcz to polewałam się cieplejszą wodą z prysznica po brzuchu) Woda przyspiesza poród, wzmacnia skurcze ale z drugiej strony łagodzi bół i skakałam na piłce. Jak miałam już odpowiednie rozwarcie zaproponowano mi znieczulenie zewnątrzoponowe. Zgodziłam się - jestem odporna na ból ale to już trwało długo :( Niestety - w moim przypadku znieczulenie zadziałało tylko na jedną stronę ciała. Z drugiej nie dotarło, pewnie prze zrosty, po stanach zapalnych korzonków. Pozostało mi więc w czasie bólu kląć cicho uwieszona na przyczepionych przy ścianie drabinkach. Stanie na szeroko rozstawionych nogach czy oddychanie chyba nie łagodziło bólu. Znieczulenie jednak pomogło na jedno - nie bolało piekielnie przy sprawdzaniu rozwarcia. Położna w pewnej chwili zdecydowała, że teraz już bedę przeć - nie poczułam żadnej zmiany wbrew temu, co mówią w szkole rodzenia. Nie wiedziałabym, że już czas na bóle parte. Najpierw parłam w kucki oparta o uda męża i ostatnie 2 parcia już na półleżąco. Zuzia urodziła się od razu z okrągłym łebkiem więc przy przechodzenu główki miałam wrażenie, że mnie rozerwie. Nacięcia nie czułam, mąż tej chwili nawet nie zauważyl. Trzeba było naciąć choć położna obiecywała mi, że jak nie będzie trzeba nie będzie tego robić. Ale ja jestem dość drobna i wąska w biodrach (87-88 cm). No i zaraz była Zuzia. Mąż przeciął pępowinę a mała wylądowała mi przy piersi cała w śluzie i krwi (nieco ją przetarto wczesniej) i tak leżałśmy 2 godziny ona ssąc nadzwyczaj umiejętnie (od początku miała do tego talent - zero uszkodzeń brodawek:)) Potem zabrano ją do ważenia itp. A ja wzięłam prysznic. I poszliśmy z mężem do pokoju. A więc - wody zaczęły odchodzić o 3.00 urodziłam o 15.20. Acha - w szpitalu przy Żelaznej w Wawie mają fajny zwyczaj. To tata grzeje na swoim brzuchu pieluszki do wytarcia i owinięcia dziecka tuż po porodzie. Dzięki temu maleństwo jest od razu zabezpieczone przed jego bakteriami :)
Kalina
2005-12-16
11:46:10
Email
No więc ja zacznę.Lekarz wyznaczył mi termin porodu na 10 września 2005 roku,ale pewnie jak większość kobiet w ciązy nie mogłam się doczekać narodzin swojego maleństwa.We wszystkim dopatrywaam się oznak porodu i strasznie irytowałam sie gdy okazywało się ze to co ja nazwałam sobie czopem śluzowym było zwyczajną wydzieliną...zresztą ja to byłam tak napalona na ten poród,że juz 3 tyg przed terminem doszukiwałam sie jakiś znaków...wkońcu zrezygnowałam,stwierdziłam,ze nigdy nie urodze bo nic tego nie zapowiada;)9 września obudziłam się dość wcześnie i stwierdziłam,że umyje okna w domu, wypiorę firanki i w ogóle zrobię pożądki.Dzień był potwornie gorący i pot lał sie ze mnie strumieniami jak wdrapywałam sie na najwyższe krzesła w domu byle tylko wykonać swój plan dnia.Z perspektywy czasu przyznaje to było głupie i niebezpieczne...i wszystkim odradzam tego typu wygibasy;)Gdzieś tak koło 12 w południe zacząl mnie delikatnie boleć brzuch,z każdą godzina coraz mocniej,ale nie tak jak oczekiwałam(bo myśałam,że bedę się zwijać z bólu) i tak gdzieś koło 17 przyszła moja mama,powiedziałam jej o tych bólach,ale absolutnie nie myślałam,ze mogą to być skurcze porodowe...Mama kazała mi zmierzyć co jaki czas mam te bóle i okazało sie ze co 4-5 min.Moja mama sie przeraziła i powiedziała,ze już dawno powinnyśmy byś w szpitalu.Ale ja uznałam,ze nie boli mnie tak mocno i ze poczekam do 20 do czasu jak przyjedzie moj mąz z pracy.W między czasie umyłam jeszcze duże okna w salonie;)i wtedy to juz zaczeło boleć mnie trochę mocniej.Jak Marcin był juz w domu,zjadł obiad i zapakował mi wcześniej przygotowane torby do samochodu i razem z moimi rodzicami pojechaliśmy do szpitala.W dalszym ciągu skurcze jakie odczuwałam nie były całkiem całkiem...;)Dotarliśmy na porodówkę,położna zbadała mnie ,wepchnęła delikatnie palce i doiero wtedy odczułam dośc intensywny,ale chwilowy ból.Powiedziałą ze mam rozwarcie na 3 palce i ze jest super bo za 2 no max 3 godziny urodzę.Pomyśałam sobie "akurat...pewnie wszystkim tak mówią i ja to będę rodzić ze 2-3 dni;))" Kazano mi sie przebrać,zrobić lewatywę i wolie sie przygotowac ...już wtedy bolało mnie dośc mocno.Położyłam się na łożko i razem z mężem lekarzem i położną gadaliśmy o imieniu dla dziecka... i tak zeszło do czasu jak dostałam skurczy partych,zaznaczam,ze czułam sie całkiem znosnie tylko,ze cholernie było mi niedobrze.Lekarz stwierdził,ze to dobrze i ze to zwiastun,ze za chwilę urodzę...no i tak było po dwóch skurczach partych urodziłam swojego Kacperka;)))To była tak cudowna chila,ze chciałabym przeżyc jeszcze raz moment gdy przytulę swoje śliczne maleństwo.Czułam sie tak swietnie ze zesłam sobie z tego paskudnego łózka ,przeszłam do tego pokoiku obok i przebrałąm sie w swoje czyste rzeczy,jak gdyby nigdy nic usiadłąm sobie na kanapce i przytulona do meza w milczeniu i szczesciu wpatrywałam sie w ojego synka.Gdy pryszły pielegniarki to dostałam opieprz ze zeszłam sama z łóżka bo nie wolno,trzeba lezeć i wypoczywać,ale po co ja miałam lezeć jak sie świetnie człam.Jedna z pielęgniarek kazała mi nawet wejść spowrotem na łózko,bo procedury szpitalne nakazuje przewieżdz położnice na salę na łóżko na którym urodziła.Wytłumaczyłam jednak jej ze dla mnie wiekszym wysilkiem bedzie wdrapywanie sie znowu na to łozno niż samodzielne przejsie do sali.Zgodziła sie i razem z moim maluszkiem i meżem przeszliśmy na salę..Wiem jedno to był wyjątkowo lekki poród 22.05 urodziłam a w szpitalu byłam gdzieś po 20.30.Każdej z Was życze takego rozwiązania;)
kachna27
2005-12-16
13:11:47
Email
Ale super! Ja też tak chcę! :D
Kacha
2005-12-16
19:39:50
Email
Ja mialam termin na 17 czerwca 2005. Ciaza przebiegalao.k. Poniewaz przez ostatnie 4 lata mieszkalam w Londynie tam tez zaszlam w ciaze i chodzilam do lekarza. Pracowalam tam rowniez fizycznie do 7 m-ca. Wrocilismy do Polski w 7 m-cu ciazy. Chcialam rodzic w Polsce. Od razu po powrocie poszlam do lekarza. Niestety w czasie badania lekarz stwierdzil, ze mam troche wysokie cisnienie 140/80 i na wszelki wypadek kazal kupic cisnieniomierz i 5 razy dziennie mierzyc cisnienie i zapisywac. Jak sie okazalo to cisnienie zaczelo rosnac. Pewnego dnia w 8 m-cu zmierzylam cisnienie i okazalo sie, ze mam 160/90. Zadzwonilam do lekarza i kazal mi szybko jechac do szpitala. Tam na miejscu mialam juz 180/100. Oczywiscie odrazu dostalam silne leki i zostalam na patologii. Niestety to cisnienie nadal utrzymywala sie na wysokim poziomie 150/90. Po dwoch dniach zbadal mnie ordynator, stwierdzil, ze jest rozwarcie na 2 palce. KTG wykazalo lekkie skurcze. Padla decyzja, ze mam isc rodzic bo to cisnienie jest niebezpieczne dla mnie i dla dziecka. Bylam oszolomiona, plakalam, nie chcialam rodzic w 8 m-cu. Dostalam oksytocyne. Lezalam tak 6 godz. W miedzyczasie lekarz przebil mi wody plodowe(bolalo)aby przyspieszyc porod. Niestety rozwarcie bylo nadal na 2 palce i slabe skurcze. Nagle dzidius zaczal tracic tetno. Dostalam tlen. Po 4 spadku tetna mojego dziecka lekarze wzieli mnie na sale operacyjna i zrobili cesarskie ciecie. Na szczescie wszystko dobrze sie skonczylo. Maly urodzil sie w 8 m-cu. 3 doby lezal w inkubatorze podlaczony do CPAP-aparatury wspomagajacej oddychanie. Ja po calym tym stresie bylam w lekkiej depresji. Duzo plakalam. Dopiero jak wrocilam do domu po 2 tygodniach uspokoilam sie i odetchnelam z ulga. A planowalam porod rodzinny....... Nie chcialam nikogo wystraszyc, po prostu trzeba sie przygotowac na wszystko. Zawsze myslalam, ze urodze silami natury. Nawet nie przeczytalam nic na temat cesarki. Trzymam kciuki za wszystkie przyszle mamy. Dbajcie o siebie i wiedzcie, ze nie zawsze jest tak jak bysmy chcialy.
olufal
2005-12-17
14:49:29
Email
Trafiony pomysl z tym tematem! Wiadomo ze kazdy porod przebiega inaczej ale dla mnie -przyszlej mamy pierwszego bobaska w 8 miesiacu ciazy-kora marwi sie czy to oby nie juz za chwikle, az z przyjemnoscia czyta sie jak to bylo u Wa i chodz czasem groznie, tak jak u Kachy,to wlasnie dzieki Wam dowiadujemy sie jakie to uczucie,doswiadczenie... Fajnie :) Pozdrawiam Ola
Miśka
2006-01-04
10:39:45
Email
może jakas mama się jeszcze dopisze??
ilona81
2006-01-04
11:49:12
Email
A .. może któraś z was urodziła bliźnięta? Ja jestem w 25 t.c. ponoc dwie córeczki :D lekarz..powiedział mi, ze raczej naturalnego porodu nikt sie nie podejmie..gdyż jest on zbyt niebezpieczny.. ale teraz nie wiem.. za cesarkę na zyczenie się płaci..i to nie mało, tam gdzie bede rodzić.. czy zatem bede przygotowywana do normalnego porodu,a potem mnie przewioza na operacyjną? czy tez na początku mi to zaproponują, i beda chcieli ściagnac kase? wiecie coś o tym?
kyja
2006-01-04
12:58:04
Email
ja tez opisze mój poród:-)Cią przebiegała bez problemów, pracowałam do samego końca, swietnie się czułam, miałam b.mały brzuszek i byłam przekonana,że urodze 2 tygodnie po wyznaczonym terminie-tak jak moja mama.Termin miałam wyznaczony na 9 sierpnia.2 sierpnia przez cały dzien miałam super forme-byłam w pracy, potem małe zakupy, odwiedziłam mamę w szpitalu, wróciłam do domu, zrobiliśmy z męzem obiad i pojechalismy na większe zakupy ( głownie po rzeczy dla mnie do szpitala oraz dla maleństwa),z zakupów wrócilismy po 22.Cały czas czułam sie świetnie.Po północy leżelismy juz w łóżku, mąz zasypiał, a ja czytałam gazetę i nagle usłyszałam ciche "bum" i zrobiło sie mokro włóżku;-)-pękł pęcherz płodowy.Nic mnie nie bolało, obudziłam męża i w wielkiej panice dotarlismy do szpitala-tam okazało się,że nie ma miejsca, pojechalismy do kolejnego szpitala.Okazało się,że nie miałam skurczy, szyjka była rozwarta zaledwie na 1 cm.Chcielismy mieć poród rodzinny-nie było miejsca i całą noc przeleżałam na zwykłej porodówce-miałam podłączone KTG, miałam też słabe skurcze.O 6 rano lekarz zadecydował,że poda mi oksytocynę -no i zaczęło się;-))o 9 miałam juz serdecznie dosyć bólu krzyża ( wielokrotnie miałam obitą kość ogonową i ona najbardziej mi dokuczała przy porodzie, poprosiłam lekarza o cesarkę, bo myslałam,że nie dam juz rady.Miałam czekać, aż sala zabiegowqa się zwolni.Gdy się zwolniła, okazałos ię,że mam juz 7 cm rozwarcia i że bede rodzić naturalnie.Dostałam zastrzyk przeciwbólowy-Dolargan.Byłam po nim lekko oszołomiona, po półgodzinie poczułam silne parcie-byłam przekonana,że musze skorzystac z basenu.Poprosiłam położną o basen, a ona z lekarzem od razu mnie zbadali -okazało się,że są to juz skurcze parte:-)Lekarz kazał nabrac powietrza i przeć-Misio od razu pojawił się na świecie;-))).Była godzina 12.30 w południe:-))Poród mile wspominam-ból nie był tak straszny jak sobie wyobrażałam, jedyne co mi dość mocno dokuczało, to ból kości krzyżowej.Urodziłam tydzień przed terminem:-))Pozdrawiam wszystkie mamusie:-))
Basia 26
2006-01-04
21:55:54
Email
ojej, ja na Dolargan jestem uczulona. to lek na bazie narkotyku. podawano mi go po operacji rekonstrukcji kolana. nie czułam oszołomienia, za to super znieczulał, pierwsze 3 godz po podaniu ćwiczyłam nogą w każdą stronę, ale następne 6 godzin wymiotowałam jak kot!! po 3 dniach kazałam to odstawić i po prostu brałam końskie dawki Panadolu extra :/
ADA
2006-01-06
22:50:58
Email
Termin porodu miałam na 27 sierpnia 2005.Mój teść bardzo sie cieszył,bo to dzień jego urodzin.Niestety byłam tydzien po terminie,a moja mała nic.Teście mieli zaplanowana wycieczkę do Grecji,wiec wyjechali.Oboje z mężem byliśmy u moich rodziców,bo rodziłam w mojej dawnej miejscowości-obecnie mieszkam w Poznaniu.W czwartek pojechalam do lekarza,zbadal mnie i potrząsł mi ręką brzuch.Dał mi też skierowanie do szpitala,bo jak wspomniałam było tydzień po terminie.Przyjechałam do domu i powiedziałam do mamy,że boli mnie w podbrzuszu jak na miesiączkę,więc mama stwierdziła,że się zaczyna.Poszlam sie polożyć.W nocy nie moglam zasnąć,ok.2 wstałam do łazienki i się przeraziłam.Odpadl mi czop śluzowy.Zadzwonilam do swojego lekarza i kazał mi jechać do szpitala.Mąż mnie zawiózł i okazało się,że nie ma jeszcze skurczy,ale,że jest po terminie muszę zostać w szpitalu.Zaprowadzono mnie na salę porodową,bo na oddziale nie było miejsca.Czulam się jak bezdomna:-)Po wizycie położna sprowadziła mnie na dół,czyli na ginekologie i tam się rozgościłam.W ten sam dzień połozono ze mna 2 babki,gdzie jedna po paru godzinach miała juz maleństwo przy sobie przez cesarkę,a druga urodziła na drugi dzień po 3 godz-pozazdrościć.Zostałam sama na sali.Przeleżałam piątek,dawali mi zastrzyki na przyspieszenie,mąż i rodzice odwiedzali mnie co chwilę,bo mieli do mnie 5min.samochodem.W sobote pojawily się skurcze,ale nieregularne,choć bolesne.Wieczorem bardzo mnie bolało.Dostałam zastrzyk przeciwbólowy,ktory nie zadzialał.Dobrze,że przy łóżkach są szafki,bo jak szedł skurcz to miałam się czego trzymać.W pewnej chwili jak zaklnęłam to położna przyszła i mówi-to ja może drzwi zamknę-a mnie tak bolało.Wić w sobotę mąż musiał dokręcić śrubki przy szawce,bo tak się trzymałam,że się trochę poluzowały:-)Dodam,że w piątak nie spałam w nocy i w sobotę też nie zmrużylam oka.Przyszła niedziela i kiedy chcialam się trochę zdrzemnąć w odwiedziny wpadł mój lekarz,potem mąż,rodzice...I nici ze spania.Ok.21 znowu dostałam skurczy i myśłam,że tak jak w sobotę niczego nie zwiastują,więc poszłam do pielęgniarki po coś przeciwbólowego,ale ona zawołała panią doktor,która po zbadaniu stwierdziła,że jest rozwarcie na 5 cm.Zadzwoniłam po męża,bo poród był rodzinny.O 23 już skurcze były silniejsze.Skakałm sobie na piłeczce,na której między skurczami przysypiałam z niedospania.Podłączali mnie co chwile do KTG.Zrobili mi lewatywę,bo poród miał się odbyć w wodzie,ale skurcze osłabły i musiałam ten wspaniały basen opuscić.Podłaczyli mi kroplówkę.Ok 7 rano przyszedł mój lekarz i całe szczęcie,bo tamta lekarka była nie do zniesienia.Myślała,że udaję,że mam skurcze małpa jedna.Przebijała mi na siłe pęcherz płodowy,ale dało się przeżyć.Jak skakalam na piłce wody odeszły,ale zielonkawe.Mój lekarz się przejął i zakazał mężowi podawania mi wody,bo doszlo do tego,że groziło cesarką.Rozwarcie nie było całkowite,a ja miałam skurcze parte,po prostu czułam,że rodzę,a lekarz powiedział,że mam się skupić na oddychaniu.To nie było takie proste,musiałam po prostu wstrzymywać się od parcia.Trochę bolało,a ja 3 dni nie spałam,więc na łóżku pomiędzy skurczami przysypiałam.A wody prawdopodobnie były zielone dlatego,że mała wydaliła smółkę,choć jak mnie badali to wody były czyste,dziwne.Po jakimś czasie lekarz powiedziałm mi,że gdyby była cesarka i mała zachłysnęłaby się zielonymi wodami to mogłaby być chora.Lepiej o tym nie myśleć.Ale skończył się dobrze,mogłam już przeć i po 5 partych Oliwka byla z nami.Byliśmy tacy szczęśliwi.Cały poród trwał 12 godz.Po wszystkim dostałam takie energii,że z łóżka zeszłam sama i poszłam do naszego pokoju,bo byliśmy w pokoju rodzinnym tylko we trojkę.
MoNiSiA
2006-01-08
01:09:29
Email
Och, na samą myśl o porodzie robi mi się... tak jakoś fajnie :) Nie, no oczywiście nie było wtedy dla mnie tak kolorowo, bo skurcze były dość bolesne, ale moment w którym przytuliłam swoje maleństwo jest i był nie do opisania. To coś najpiękniejszego. To coś co przyniosło ulgę nie tylko w sensie fizycznym, ale i również w sensie psychicznym. Poczułam niesamowitą ulgę, szczęście i szok (tak, wtedy to się czuje) w momencie kiedy po raz pierwszy trzymałam Julcię w ramionach. Zacznę od początku... Byłam już po terminie. Wciąż jezdziłam do szpitala na KTG, aby sprawdzać czy z dzieciaczkiem (jego tętnem) wszystko jest ok. Jakieś 3 tygodnie przed porodem wystraszyli się moimi nóżkami - 'ciut' spuchniętymi ;) i dość wysokim tętnem Juleczki, wobec tego mnie zostawili na kontrol na patologii. Po powrocie próbowałam przyspieszyć jakoś ten poród - oczywiście jak już termin porodu nastąpił. Czułam, że ten moment nigdy nie nastąpi! Och, jak się w te upały męczyłam :( Z brzuchem, cała nawodniona, nie wychodziłam raczej nigdzie, no poza balkonem i popołudniowymi spacerkami. No, ale do rzeczy ;) Otóż pojechałam do szpitala z torbą - czyli przypuszczałam, że zostanę. Było to jakieś 3 dni po terminie wyznaczonym. Nie denerwowałam się w ogóle. No więc lekarz powiedział, że wszystko jest ok, ale mnie już nie wypuszczą. No to zostałam. Myślałam wtedy, że mijając ponownie drzwi wejściowe nie będę już sama, ale z moją córcią :) W szpitalu było fajnie, ale jestem strasznie przywiązana do rodziny i tęskniłam pomimo tego, że byli u mnie codziennie na kilka bitych godzin... No, ale jak już wspomniałam było fajnie bo byłam na sali z koleżanką z Agnieszką i miło nam się gawędziło i oglądało filmy :) Lekarze byli bardzo życzliwi, sympatyczni no i najważniejsze - troskliwi. Przyszedł dzień w którym lekarz powiedział : dziś idzie pani na próbę oxytocynową. Słyszałam jak wcześniej z patologii moje znajome miały te próby i mówiły, że to coś okropnego. Ja nieświadoma zeszłam na dół i trzęsłam się jak galareta ;) Podłączono mnie - głodną - do tej aparatury i przez cały dzień dosłownie kilka skurczy mocniejszych miałam, a poza tym - nic! Mojej Julci nie dało się oszukać poprzez mój mózg :) hihi... Lekarz kazał mi wmawiać sobie, że mam skurcze, ale nawet moja siła sugestii nie pomogła. Po 2 dniach od próby oxytocynowej pielęgniarka rano o 6 mierząc mi ciśnienie powiedziała żebym nic nie jadła, bo lekarze się na mnie 'kroją' i mówią, że bez dzidziusia nie wrócę już. W pierwszym momencie się ucieszyłam i pomyślałam - 'wkońcu!' ale w drugim zaczęło dochodzić do mnie, że to już! O matko w najbliższym czasie urodzę dziecko! I rzeczywiście! Lekarze zbadali mnie bardzo dokładnie i stwierdzili, że mam zielonkawe wody i trzeba będzie przebić pęcherz i urodzić :) No więc zrobiono mi lewatywę, pozwolono mi się umyć, przebrano mnie w super koszulę w której było mi widać pośladki (o jeeej, o mało nie spaliłam się ze wstydu!) i taką 'piękną' zabrano na łoże porodowe ;) Tam już lekarz przebił mi wyżej wymieniony pęcherz i zrobił filtrowanie, aby Julka nie jadła swojej smółki i nie piła zielonych wód. Ten zabieg mnie trochę bolał, ale samo przebicie pęcherza w ogóle. I tak o to Julka została bestialsko zmuszona do opuszczenia swojego dotychczasowego domu w trybie natychmiastowym... Hmmm, to nic innego jak eksmisja ;) No więc i u mnie ta Jej eksmisja się udzieliła - dostałam regularnych skurczy! :D Były one co 5, 6 minut. Szyjkę miałam już na 3,4 palce. Skurcze były naprawdę pikuś. Śmiałam się jeszcze do lekarzy, miałam humorek. Ok. godziny 14 przysnęłam i obudziłam się o 16. Właściwie to moja mama mnie obudziła, bo rodziłyśmy razem i prosiłam żeby o tej przyjechała, bo nie było sensu żeby wcześniej siedzieć i patrzeć jak wskazówki zegara powolnie się obracają. Takie naprawdę mocniejsze skurcze złapały mnie około godziny 17. Wtedy do tego wszystkiego doszły okropne nudności! Myślałam, że już nie dam rady i umrę. I z głodu i z bólu. Jęczałam sobie w miarę cichutko, ale nie wstydziłam się tego... To było naturalne. Najgorsze były dla mnie badania w czasie skurczu... Oj wtedy to już głośniej jęczałam! W tym wszystkim moja mama była dla mnie niesamowitą pomocą. Pomagała mi chodzić... Znosiła moje żalenia się, znosiła moje humory, moje jęczenia, znosiła moje skurcze... Przeżywała to równie mocno jak ja. Mówiła, że jestem dzielna, że świetnie sobie daję radę, pocieszała mnie i wspierała. Kiedy trzeba było to trzymała mnie za rękę, kiedy trzeba było to przynosiła mi wodę... Nie wiem jak by to bez niej wyglądało. Dziękuję jej z całego serca, że była przy mnie. Około godziny 19 dostałam skurczy partych. Były początkowo dość nie wyczuwalne... Pomyliłam je z fizjilogiczną potrzebą, no ale cóż ;) Ciągle powtarzałam tylko, że już rodzę i że lekarze mogą nie zdąrzyć i Julcia spadnie ;) Na szczęście wszyscy zdążyli, około 5 parć i Julka była z nami :) Jak Julcię mi położyli na brzuszku to pierwsze co zrobiłam to spojrzałam na nią i zapytałam : to koniec? Hehehe, oczywiście koniec porodu, ale nie koniec tego co przecież dopiero się zaczęło... W moim życiu nie było piękniejszej chwili niż poród mojej córci...
MoNiSiA
2006-01-08
01:18:02
Email
Aaajjjj, nie dopisałam ważnej sprawy - skurcze parte dostałam koło 19, a urodziłam Julcię o 20:12... Tak więc sporo czasu się męczyłam... Cały poród zaczął się od godziny 12. Pozdrawiam wspaniałe, dzielne Mamusie :*
paren1
2006-01-08
16:12:48
Email
Ja tez uważam, że to świetny pomysł ten temat własnie. Zazwyczaj jak pytasz o poród to wszyscy mówią tylko o okropnym bólu, który szybko się zapomina, a to straszne ograniczenie i spłycenie tematu. Ja miałam dwa terminy porodu jeden na 5 lipca wynikający z badania usg, a drugi na 12 lipca (ten wychodził z wyliczeń ostatniej miesiączki). Od połowy maja siedziałam już w domu, bo miałam jednorazowe lekkie plamienie i po pobycie w szpitalu uziemili mnie do porodu, więc siedząc sama w domu nie mogłam się już doczekać chwili, gdy będę już miała dziecię przy sobie;-)) tym bardziej, że też zaczęłam "troszkę" puchnąć - moja stopa sprzed ciązy 38 ledwo wchodziła w klapki 40! i przyszedł 5 lipca pojechaliśmy z mężem do szpitala na ktg, ale nic nie wykazało zero skurczy, tętno dziecka ok (do samego porodu nie wiedzieliśmy co urodzę, gdyż Mała dzielnie na każdym usg zakrywała swe "skarby" nóżkami'-)))wrócilismy do domu, ja chcąc przyspieszyc poród codziennie wchodziłam i schodziłam po schodach na 7 piętro, ale chyba to nie podziałało. Przed dniem porodu nie odczuwałam żadnych skurczy przepowiadających -żadnych.10 lipca w niedzielę, w nocy obudziłam się o 3 do toalety i czuję jakiś lekki ból brzucha, ale poszłam jeszcze spac,jak już obudziłam się przed 6 do toalety (te nocne pobudki na siusiu były najgorsze!) to ból był już mocniejszy i nie mogłam zasnąć. Wstałam z łóżka poszłam do drugiego pokoju włączyłam TVN 24 z zegarem i zaczęłam liczyc czas między bólami raz było to 5 raz 7 a raz4 minuty i chodziłam tak do 7.30 aż obudził się mój mąż ja mu mówię, że chyba się zaczęło, a on: nie żartuj to pewnie jeszcze nie to!!!pojechaliśmy w końcu do szpitala po godz.8 położyli mnie pod ktg, a tam żadnego skurczu nie ma!!jeszcze pielęgniarka się śmiała, że mam książkowe tętno u dzieciaczka a skurczy nic a nic.po chwili przyszła lekarka zbadała mnie i mówi, że mam małe rozwarcie a w tym momencie przyszedł skurcz i poleciały mi wody płodowe więc jednak się zaczęło. Na porodówce bylismy tak po 9 a o 13.10 urodziła się Martynka więc nawet szybko choć nie bezboleśnie ;-)))skurcze na początku były znośne i najlepiej mi było jak spacerowałam , prysznic ulgi nie przynosił wręcz przeciwnie, trochę worek sako mi pomógł, ale najbardziej pomógł mi mąż, jego obecność i spokój. w pewnym momencie bóle były już naprawdę straszne,a lekarz mnie zbadał i stwierdził, że dzidzia jest ułożona głową do dołu, ale jakoś bokiem i jeśli się nie przekręci to za 20 minut zrobią mi cesarkę, więc leżałam na lewym boku i patrzyłam na zegar myśląc za chwilę się to skończy zrobią mi cesarkę i już nie będzie bolało, nie będę się meczyc, a tu niespodzianka przyszedł lekarz zbadał mnie ponownie i mówi: o dzidzia się troszkę przekręciła, rodzimy ja pani i dziecku pomogę! miałam ochotę go wtedy udusic, bo przecież obiecał mi cesarkę a tu nici. ALe jakoś się udało Martynka cały czas była bardzo dzielna i silna, tętno miała dobre, jednostajne. I pamiętam, że nie czułam jak ja urodziłam (niestety mnie też nacieli za co teraz mam ochotę im nawtykać) a jak mi ja połozyli na brzuchu to się zapytałam ze zdziwieniem wielkim: co to? I teraz już wiem, że żadne opowieści innych dziewczyn, mam, koleżanek nie są w stanie oddać tego co się wtedy czuje, jaka euforia i wzruszenie Cię bierze jak widzisz swoją kruszynkę, jak możesz ją przytulić, jak łzy szczęścia i radości same płyną, a Ty wciąż nie wierzysz, że to Twoje dziecko, że właśnie dokonał się największy cud świata. I tak naprawdę od tego momentu inaczej patrzę na moją mamę z większą czułością i miłością i wdzęcznością za to, że mnie urodziła, a każdej kobiecie za sam poród należy się szacuneczek!!!
Strona 1 - 1, 2, następna

Dodaj nowy wpis      Powrót do wybranego działu      Powrót do strony gwnej forum